Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub odczyt wg ustawień przeglądarki.


Modlitwa Inna Niż Wszystkie
Zabijanie żywego boga w Meksyku Aztektów.

Opis zaczerpnięty z książki ,,Złota Gałąź” James G. Frazer
Nawet dzisiaj w Polsce czci się rozmaite złote cielce oraz ludzi którzy kiedyś umarli. Wielu z nich nazywa się Bogiem. Czasami Żywym Bogiem. Poczytajmy jaka była karma i przyszłość żywego boga.
Książka ta jest fundamentem wiedzy dla osób zajmujących się poszukiwaniem wiedzy o zjawiskach karmicznych, o konsekwencjach nazywanie siebie bogiem na tej ziemi.
,,Złota Gałąź” powstała na początku XX wieku. Opisy tu zamieszczone odwołują się do czasów wcale nie tak dawnych bo do okresu podboju Ameryki.

U żadnego ludu na świecie zwyczaj zabijania boga nie jest tak powszedni, a zarazem obchodzony tak uroczyście jak u Azteków w starożytnym Meksyku. Znamy dobrze rytuał tych niezwykłych ofiar, ponieważ dokładnie opisali go Hiszpanie, którzy dokonali podboju Meksyku w szesnastym wieku. Odkrycie w tym odległym kraju okrutnej i barbarzyńskiej religii, pod tyloma względami podobnej do doktryn i rytuału ich własnego Kościoła, podniecało ciekawość Hiszpanów. „Brali oni jeńca – opowiada jezuita Acosta – co ich zdaniem był odpowiedni, i nim złożyli go w ofierze swoim bożkom, nadawali mu imię bożka, któremu miał być ofiarowany, i nakładali na niego te same ozdoby, jakie miał na sobie bożek, mówiąc, że jest uosobieniem samego bożka. A przez czas trwania tego wcielenia, a niekiedy był to rok, innym razem sześć miesięcy, a w innych wypadkach krócej, czcili go i modlili się do niego, jak gdyby był prawdziwym bożkiem. A przez cały ten czas jadł, pił i bawił się. Gdy przechodził ulicami, ludzie zbliżali się do niego, by złożyć mu hołd, i każdy ofiarowywał mu jałmużnę i sprowadzał do niego dzieci, chorych, by ich uleczył i pobłogosławił, i wolno mu było robić wszystko, czego zapragnął, ale zawsze towarzyszyło mu dziesięciu lub dwunastu mężczyzn, żeby nie uciekł. On zaś (po to, by oddawali mu cześć, gdy przechodził) dął czasami w mały flet, żeby ludzie mogli się przygotować do uczczenia go. Gdy nadchodziło święto, a był już tłusty, zabijali go, wypruwali wnętrzności i zjadali składając jako
uroczystą ofiarę.”
Ten ogólnikowy opis możemy teraz uzupełnić szczegółowymi przykładami. Tak więc podczas święta Toxcatl, największego święta roku meksykańskiego, składano w ofierze młodego mężczyznę jako Tezcatlipoca, „boga bogów”,• po utrzymywaniu go przez cały rok i składaniu mu hołdu jako wcielonemu w jego osobę temu wielkiemu bóstwu. Jak utrzymuje stary mnich franciszkański Sahagun najpoważniejszy autorytet w dziedzinie religii azteckiej, ofiarowanie ludzkiego boga przypadało na Wielkanoc lub w kilka dni później, tak więc, jeśli informacja jego jest ścisła, zbiegało się to z datą jak też i z charakterem chrześcijańskiego święta śmierci i zmartwychwstania Zbawiciela. Podaje on jeszcze ściślejszą datę, a mianowicie, ofiara była składana pierwszego dnia piątego azteckiego miesiąca, przypadała więc, jego zdaniem, między dwudziestym trzecim a dwudziestym siódmym kwietnia.
Podczas tego święta wielki bóg umierał w postaci jednego ludzkiego uosobienia i powracał do życia w postaci drugiego, któremu przypadał złowieszczy zaszczyt boskości na rok, po czym, podobnie jak jego poprzednik, ginął. Młodego człowieka, którego miał spotkać ten wielki zaszczyt, wybierano starannie spośród jeńców mając na względzie jego urodę. Musiał mieć ciało bez skazy, być szczupły jak trzcina i prosty jak kolumna, niezbyt wysoki i niezbyt niski. Jeśli na skutek życia w zbytku tył za bardzo, musiał pić soloną wodę, by zeszczupleć. Po to zaś, by na swym wysokim stanowisku zachowywał się z właściwym wdziękiem i godnością, uczono go starannie, aby umiał zachowywać się jak człowiek dobrze urodzony, mówić poprawnym i eleganckim językiem, grać na flecie, palić cygara i wąchać kwiaty z miną dandysa. Mieszkał z wszelkimi honorami w świątyni, gdzie szlachetnie urodzeni usługiwali mu i składali hołdy przynosząc mu mięso, i traktując jak księcia. Król sam dbał o to, by miał wspaniałe stroje, ponieważ „uważał go już za boga”. Puch orli przylepiano mu do głowy, a w sięgające do pasa włosy wtykano pióra białego koguta. Czoło zdobił wianek kwiatów podobnych do palonej kukurydzy, a girlandę takich samych kwiatów zawieszano mu na barkach. Złote ozdoby zwisały mu z nosa, złote bransolety zdobiły jego ramiona, a złote dzwonki dzwoniły na nogach za każdym krokiem. W uszach nosił kolczyki z turkusów, a na przegubach rąk bransolety wysadzane turkusami. Na szyi miał naszyjniki z muszelek, zwisające na piersi. Nosił płaszcz z siatki i przepasany był bogato tkanym pasem. Gdy ozdobiony klejnotami wykwintniś spacerował ulicami grając na swym flecie, paląc cygaro, wąchając bukiecik kwiatów, napotkani ludzie rzucali się przed nim na ziemię, modlili się wzdychając i łkając, unosząc rękami kurz z ziemi i kładąc go do ust na znak swej największej pokory i posłuszeństwa. Podchodziły do niego kobiety z dziećmi na ramionach, pokazywały mu je i pozdrawiały go jak boga. „Uchodził bowiem za Boga i ludzie uznawali go za swego Pana.” Wszystkich, którzy mu składali hołdy, pozdrawiał z powagą i uprzejmie. Stale miał przy sobie straż złożoną z ośmiu paziów w liberii królewskiej, którzy pilnowali, by nie uciekł. Czterech z nich miało ogolone głowy jak niewolnicy pałacowi, a czterech długie loki wojowników, jeśli zaś udało mu się uciec, miejsce jego jako uosobienia boga zajmował dowódca straży i musiał za niego umierać. Na dwadzieścia dni przed śmiercią zmieniano jego strój i cztery niewiasty wykwintnie wychowane, noszące imiona czterech bogiń, Bogini Kwiatów, Bogini Młodej Kukurydzy, Bogini Naszej Matki Wśród Wód
i Bogini Soli, zostawały jego małżonkami. W ciągu ostatnich pięciu dni lawina boskich zaszczytów spadała na ofiarę. Król pozostawał w swym pałacu, cały zaś dwór gromadził się przy ludzkim bogu. Jedne po drugich w wyznaczonych miejscach następowały po sobie uroczyste bankiety i bale. Ostatniego dnia młodzieniec w otoczeniu swych żon i paziów wsiadał na łódź z królewskim baldachimem, która przewoziła go przez jezioro do miejsca, gdzie z wody wystawał mały pagórek. Zwał się on Górą Rozstania, ponieważ w tym miejscu żegnały się z nim jego żony. Potem już tylko w towarzystwie swych paziów udawał się do małej świątyni znajdującej się na uboczu. Podobnie jak wszystkie świątynie meksykańskie, i ta miała kształt piramidy, a gdy młodzieniec wstępował po schodach, na każdym stopniu łamał jeden z fletów, na których grywał w dniach swej świetności. Gdy wreszcie dotarł do szczytu, chwytali go kapłani, kładli na wznak na dużym głazie i przytrzymywali, a wtedy jeden z nich rozcinał mu pierś, wsadzał rękę w ranę, wyrywał serce i unosił je w górę ofiarując słońcu. Ciała boga nie strącano po stopniach świątyni jak zwłok zwykłych ofiar, lecz znoszono do stóp schodów, gdzie odcinano mu głowę i wbijano na pikę. Taki był niezmiennie los człowieka będącego wcieleniem największego boga w meksykańskim panteonie.
Zaszczyt krótkiego życia w charakterze boga i gwałtowna śmierć nie były w Meksyku jedynie przywilejem mężczyzn. Kobietom wolno było, a raczej zmuszano je do dzielenia chwały i zagłady jako ucieleśnień bogiń. Podczas wielkiego święta wrześniowego, poprzedzonego siedmiodniowym postem, składano w ofierze młodą dwunasto- lub trzynastoletnią niewolnicę, najładniejszą z wszystkich dziewcząt, jako wcielenie Bogini Kukurydzy, Chicome-coatl. Nakładano na nią ozdoby bogini, na głowie miała jej mitrę, a na szyi i w rękach kukurydzę, na szczycie zaś głowy umieszczano zielone pióro naśladujące włosy kukurydzy. Miało to świadczyć o tym, że kukurydza jest już prawie dojrzała w- czasie święta, ponieważ jednak była jeszcze delikatna, wybierano młodą dziewczynkę do odegrania roli bogini kukurydzy. Przez cały długi dzień prowadzili biedne dziecko we wszystkich przybraniach, z zielonym piórem chwiejącym się na głowie, od domu do domu, tańcząc przy tym, by rozweselić ludzi po nudzie i utrapieniach postu.
Wieczorem wszyscy zbierali się na dziedzińcach świątyni, oświetlonych licznymi świecami i latarniami. Tej nocy nikt nie spał, a o północy przy dźwiękach uroczystej muzyki trąb, fletów i rogów wnoszono rusztowanie czy też palankin przybrany festonami kolb kukurydzy i pieprzu, wypełniony najrozmaitszymi nasionami. Palankin ustawiano przy drzwiach komnaty, w której stała drewniana figura bogini. Komnata była w środku i na zewnątrz udekorowana i uwieńczona w przedziwny sposób kukurydzą, dyniami, różami i najrozmaitszymi nasionami, cała zaś podłoga pokryta była grubą warstwą tego rodzaju ofiar składanych przez nabożnych. Gdy kończyła się muzyka, pojawiała się uroczysta proccsja kapłanów i dygnitarzy z jarzącymi się światłami i dymiącymi kadzielnicami, w środku zaś kroczyła dziewczynka grająca rolę bogini. Kazano jej wchodzić na rusztowanie, stawała wyprostowana na kukurydzy, pieprzu i dyniach, by zaś nie przewróciła się, ręce jej spoczywały na dwóch poręczach. Kapłani okadzali ją, znowu rozlegała się muzyka i przy jej dźwiękach wielki dygnitarz świątyni występował nagle z brzytwą w ręce i jednym zręcznym ruchem ścinał zielone pióro wraz z włosami, do których było ono przypięte. Horo i włosy, ścięte przy samych nasadach, ofiarowywał drewnianej figurze bogini bardzo uroczyście i z wielką ceremonią, płacząc i dziękując jej za płody ziemi i obfite plony, które tego roku zesłała. A wraz z kapłanem modlili się i płakali wszyscy ludzie zebrani na dziedzińcach świątyni. Po zakończeniu obrządku dziewczynka schodziła z palankinu i odprowadzano ją na miejsce, gdzie miała spędzić resztę nocy. Jednak wszyscy ludzie czuwali na dziedzińcach świątyni przy świetle pochodni aż do świtu.
Rankiem, gdy rzesze wciąż jeszcze tłoczyły się na podwórcach świątyni, ponieważ opuszczenie jej byłoby świętokradztwem, kapłani ponownie sprowadzali dziewczynkę ubraną w szaty bogini z kukurydzą na szyi i mitrą na głowie. Znowu wchodziła na palankin i stała na nim opierając ręce o poręcze. Następnie starszyzna świątyni brała palankin na ramiona. Jedni wymachiwali kadzielnicami, inni zaś grali na instrumentach lub śpiewali i w ten sposób obnosili ją w procesji przez wielki dziedziniec do sali boga Huitzilopochtli i z powrotem do komnaty z drewnianą figurą Bogini Kukurydzy, której wcieleniem była dziewczynka. Następnie kazano jej zejść z palankinu i stanąć na stosach kukurydzy i warzyw, którymi zasłana była podłoga świętej komnaty. Starszyzna i szlachetnie urodzeni po kolei przystępowali do niej z talerzami pełnymi zakrzepłej krwi, którą wytoczyli sobie z uszu jako pokutę w czasie siedmiu dni postu. Jeden po drugim kucali przed nią, co było odpowiednikiem naszego klękania, i zeskrobując krew z talerzy rzucali ją na ziemię przed nią w charakterze ofiary za łaski, które zesłała jako wcielenie bogini. Gdy mężczyźni zakończyli pokorne ofiarowania swej krwi ludzkiemu wcieleniu bogini, kobiety ustawiały się w długim rzędzie i czyniły to samo. Każda z nich siadała na pośladkach i zeskrobywała swą krew z talerza. Ceremonia trwała długo, ponieważ wszyscy bez wyjątku, młodzi i starzy, musieli przejść przed wcielonym bóstwem i złożyć swą ofiarę. Gdy wreszcie wszystko się skończyło, ludzie powracali do domu uradowani i zabierali się do rozmaitych mięsiw i wiktuałów, jak dobrzy chrześcijanie w Wielkanoc po długim poście. A gdy już zjedli i popili do syta, i wypoczęli po nocnym czuwaniu, wracali do świątyni całkiem orzeźwieni, by przypatrzyć się zakończeniu święta. A zakończenie tak oto wyglądało: Gdy rzesze się zebrały, kapłani uroczyście okadzali dziewczynkę ucieleśniającą boginię, następnie rzucali ją na wznak na stosy kukurydzy i nasion, odcinali jej głowę, tryskającą krew zbierali do niecki i skraplali krwią drewniany posąg bogini, ściany komnaty, ofiarowaną kukurydzę, pieprz, dynie, nasiona i warzywa pokrywające podłogę. Zdzierali następnie skórę z tułowia pozbawionego głowy i jeden z kapłanów wciskał się w zakrwawioną skórę, ubierał się w szaty, które nosiła dziewczynka, na głowę nakładano mu mitrę, a na szyi zawieszano łańcuch ze złotych kolb kukurydzy, w ręce zaś brał kukurydzę ze złota i piór. Tak wystrojonego wyprowadzano do ludzi, wszyscy kapłani tańczyli przy biciu bębnów, on zaś na czele procesji grał rolę prowodyra, starał się poruszać jak najszybciej, na tyle, na ile pozwalała mu ciasna skóra dziewczynki i jej strój, które musiały być za małe dla dorosłego mężczyzny.
Wydaje się, że te obyczaje meksykańskie w dostatecznej mierze dowodzą, iż ludzkie ofiary, składane, moim zdaniem, w Arycji, były również składane przez lud, którego kultura prawdopodobnie była bynajmniej nie niższa, jeśli wręcz nie wyższa aniżeli kultura ludów italskich we wczesnym okresie, w którym powstało kapłaństwo arycyjskie. Niewątpliwe dowody istnienia tego rodzaju ofiar w jednej części świata zwiększają prawdopodobieństwo istnienia ich w miejscach, w których świadectwa są mniej dokładne i godne zaufania. Reasumując, możemy stwierdzić, że fakty, które opisaliśmy, dowodzą, jak się zdaje, że obyczaj zabijania człowieka, którego wierni uważają za istotę boską, istniał w wielu częściach świata.


Opublikowano: 09/02/2010
Autor: s_majda


Komentarze

Dodaj komentarz